Zaczęło się bez żadnych trudności. Pewna siebie i swoich umiejętności wkroczyłam na kolejny level macierzyństwa. Zostałam matką karmiącą po raz drugi. Wiedziałam, że nic nas nie zaskoczy i wierzyłam, że nawet jeśli pojawi się jakiś problem, to na pewno sobie z tym poradzę. Zawsze wychodzę z założenia, że co ma być, to będzie, przyjmę na swoje barki, a w tym przypadku… piersi -wszystko.
Poród był naprawdę szybki, bez komplikacji, więc czułam się naprawdę dobrze, nie miałam większych trudności z przystawieniem Klary, wiedziałam już co i jak, a i Ona podjęła od razu współpracę 😉 Co prawda nie ominął nas początkowy ból. Przez kilka miesięcy po samoodstawieniu się Blani, brodawki musiały, na nowo przyzwyczaić się do małego ssaka. Po kilku dniach ból minął i zawitał nawał. Ale i z tym umiałyśmy sobie poradzić. Częste przystawianie, muszle laktacyjne, które pomogły w „wietrzeniu” brodawek i wszystko zaczęło się stabilizować.
Problem pojawił się gdzie indziej. Klara jadła tak łapczywie, a pokarm wypływał tak szybko, że praktycznie po każdym karmieniu ulewała. Mimo, że to dość częsta przypadłość noworodków, będąca naturalnym zjawiskiem, to jednak uciążliwym zarówno dla mamy, jak i malucha. Próbowałam więc różnych pozycji, żeby spowolnić wypływ mleka. Na szczęście to częściowo pomogło. Z dnia na dzień Klarka ulewała coraz rzadziej.
Klara oczywiście jest zupełnie inna, niż jej starsza siostra, która przy piersi mogła spędzać długie godziny. Najada się szybko i dziękuje za bufet, czekając na tulenie lub odłożenie, żeby uciąć sobie w spokoju drzemkę. Taaak! Klara jest jak najbardziej odkładalna! Jest to dla mnie ogromny szok, bo po przejściach z potrzebującą dużej bliskości Blanią, myślałam, że o mało wymagających niemowlętach można przeczytać tylko w książkach. A tu taka niespodzianka! Ale przyznam się Wam do czegoś… Mimo wszystko, czasami i tak jej nie odkładam. Tule, nosze, motam w chustę, żeby nacieszyć się tym małym ciałkiem i napawać uzależniającym zapachem noworodka…
Ale wracając do tematu karmienia. Tak nam sielankowo mijał dzień za dniem, karmienie za karmieniem. Aż do pewnego wtorku, który to niestety długo zapadnie mi w pamięć. Nie tylko ze względu na druzgocącą porażkę naszych piłkarzy, którzy polegli na meczu z Senegalem… Mecz nie urywał, gra nie sprawiała, że chciało się rzucać stanikami i tak oto doszło do mojej osobistej katastrofy. Fiszbin z biustonosza musiał za bardzo ucisnąć to i owo i… Zastój! Niczym w polskiej drużynie. No cóż… moja pierś też poniosła klęskę. Zaczęła boleć, a z godziny na godzinę sprawa niestety się pogarszała. Mimo częstego przystawiania, zmiany pozycji karmienia, ciepłych kąpieli przed i zimnych po i próbach ratowania się ibuprofenem, nie pomagało. W piersi wyczuwalne były coraz większe zgrubienia. Walczyłam, wierząc, że lada chwila sytuacja się zmieni, a Klarze w końcu uda się skutecznie opróżnić pierś. Niestety… Kilka godzin później pierś zrobiła się już czerwona, mnie dopadły dreszcze, temperatura zaczęła rosnąć i wiedziałam, że sama już sobie nie poradzę. Szybki telefon do lekarza, wizyta i niestety antybiotyk. Ze względu na rozwijający się stan zapalny, nie było na co czekać. Sama zaczęłam wątpić w siebie… Jak to możliwe, skoro robię wszystko jak należy?
Teraz to ja potrzebowałam wsparcia. Kogoś, kto podniesie mnie na duchu. Przecież wiedziałam co robić, brałam leki, musiało w końcu zacząć działać. Ale ból odjął mi pewność siebie i swoich umiejętności. I tu znowu okazała się niezastąpiona cudowna położna Lodzia <3 Sprawdziła jeszcze raz co i jak, i uspokoiła, że wcale nie jest tak źle, jak myślę i lada dzień wszystko minie. Uffff… Odetchnęłam z ulgą. Miała rację. Już po kilku dniach wszystko wróciło do normy. Dziękuję jej po stokroć za profesjonalizm i spokój, którego bardzo wtedy potrzebowałam.
Dziele się z Wami naszą historią z konkretnego powodu.
Po pierwsze, tak jak każde dziecko jest inne, tak różne są mleczne drogi. Jedne są bezproblemowe, a drugie wyboiste, piętrzące problemy. Nawet, jeśli pierwszego dziecka nie udało Ci się karmić piersią, wcale nie jest powiedziane, że i tym razem historia się powtórzy. Jeśli przy pierwszym dziecku natrafiłaś na problemy związane z laktacją, wcale nie muszą się pojawić się ponownie przy kolejnym maluchu. I odwrotnie. Doświadczona mama też może natrafić na jakiś problem. Najważniejsze to nie tracić głowy i szukać rozwiązania.
Po drugie, każda z nas czasami w siebie wątpi i potrzebuje wsparcia. Nawet, jeśli to nie pierwsze nasze dziecko, nie pierwsze trudności. Jako Promotor Karmienia Piersią to zwykle ja udzielam rad i wsparcia. Ale tym razem sama potrzebowałam pomocy i nie wstydzę się do tego przyznać. Czy terapeuta ma gwarancje, że jego życie psychiczne będzie przebiegało bez problemu? Pewnie, że nie. Czy lekarze nie chorują, a hydraulikom nie psują krany 😉 Tak samo „piersiowy pasjonata”, jak Ja, nie ma pewności, że ominie go nawał, zastój czy inne mleczne ustrojstwa 😉
Ale co nas nie zabije, to nas wzmocni!
Piersi do przodu kochane! Uwierzcie w siebie! Jesteście cudowne!
Każda z nas to Superbohaterka! Nie wierzysz? Spójrz na Cuda, które stworzyłaś… <3
Długiej mlecznej drogi… i jak najmniej wyboi! <3
Zdjęcia cudowna An Sznajder <3